Fotografia – nowelka Darka luty 2022

FOTOGRAFIA

Zimą w górach zapach dymu papierosowego to jeden z najbardziej intensywnych zapachów. W mieście to pewnie dym z pieca opalanego węglem, ale tutaj, podczas wspinaczki, stojąc na stanowisku, nie ma nic mocniejszego. Pamiętam to z kolejek do wyciągów. Przecież pierwsze próby narciarskie z moim ojcem były bardzo blisko stąd. Kolejka do orczyka wiła się aż do ścianki spadającej stromo w stronę potoku. W niej, w niekończącym się oczekiwaniu na wjazd, większość raczyła się papierosem. Minęło prawie pięćdziesiąt lat, ale gdy Daniel zapalił, poczułem jakby to było wczoraj.

– Nie paliłem już osiem lat – powiedział Krzysiu – kiedyś wstawałem nawet w nocy, ale teraz mnie już nie ciągnie. Pokiwałem głową, bo nie widziałem go nigdy palącego, choć stresujących chwil przeżyliśmy parę i z pewnością znalazłyby się powody do zapalenia.

– Daniel rób zdjęcia – ustawiliśmy się z Krzysiem z fajką – niemal jak celebryci na ściance. Stoimy a właściwie wisimy na niepozornym drzewku udającym stanowisko na drugim wyciągu drogi. To właściwie kilka pól śnieżnych podzielonych kilkoma pionowymi ściankami lodowymi. Delikatne wspinanie z mocniejszym początkiem.

– Mogę iść? – zapytałem, Daniel potwierdził i prawie pobiegłem po śniegu w stronę kładącego się pola lodowego. Taki ni próg nie rampa, ze słabym lodem, kończył ostatni dziś wyciąg nad stawem. Do spionowanego lodu poszło szybko, potem założyłem taśmę za kolumnę lodową i wkręciłem jedną śrubę, lekkim trawersem w prawo i pod kolejny prożek. Tam znów, dwie taśmy za nieco podkute kolumienki i wyszedłem na kończący drogę czysty śnieg. Byliśmy niemal na szczycie kotła. Jeszcze kawałek za skalną ścianę i można by po jego granicy wrócić do schroniska, kończąc spacerem dzień. Właściwie dla mnie dwa dni, w większości lodowego wspinania w pięknym miejscu.

Niesamowity klimat schroniska zawsze wpływa na moje wrażenia z każdego pobytu. Wieczorami zwykle nie ma już nikogo i można posiedzieć patrząc na zapadający zmierzch na ścianie kotła.  Każdego roku coraz więcej na niej znajomych linii, dotkniętych miejsc, wrysowanych dróg, które przeszliśmy w różnym towarzystwie. Dobrych parę lat temu, z pięcioma śrubami wbiliśmy się z Dawidem w korytarz lodowy. Wisiały tam fantastyczne delikatne lodowe firanki obok których przechodziliśmy czujnie. Trochę ze strachu by na nas nie spadły trochę, aby nie zniszczyć ich delikatnej formy. Wracaliśmy wtedy krawędzią kotła w popołudniowym słońcu, podziwiając panoramę kotliny. Jakiś czas potem, w Walentynki, wybraliśmy się z Olą na lody, trochę inne niż kawiarniane. Marcin biegał po górach a my walczyliśmy na lodospadach. Na zdjęciu z tego dnia Ola stoi pod skała po przejściu drogi, ściska pod pachą termos i patrzy wprost w obiektyw z lekkim uśmiechem na twarzy. Kask zsunął się niemal kompletnie z głowy a spod niego wystaje krawędź czapki. Kończył się dzień. Potem piliśmy piwo w schronisku, rozmawiając o wszystkim i niczym, we troje snując plany następnego wspólnego wypadu. Nie udało się. Gdy po jakimś czasie, zgodnie z umową, dzwoniłem raz i drugi, telefon nie odpowiadał. Wciąż jednak wierzę, że dzięki Marcinowi i Oli lub może raczej Oli i Marcinowi wspólny wyjazd będzie możliwy.

Decydujemy się jednak zjechać. Wieszamy pętlę na kolejnym drzewie i zaczynamy zjazdy. Tylko dwa. Dzięki Dawidowi, który obserwuje nas z okna schroniska i kontaktuje się przez krótkofalówkę, decyduję się na dojechanie do końca liny. Powtarza się historia z Finestrat na Costa Blanca, gdzie Edwards przez lunetę obserwował nasze miotanie się na szczycie w poszukiwaniu łańcucha zjazdowego. Dzwonił, gdy trwało to zbyt długo – taki lokalny backup.

Wieje. Mocniejsze podmuchy i zamieć potwierdzają decyzję o szybszym powrocie. Okulary są coraz bardziej zalepione śniegiem. Robi się zimniej. Herbata dawno się skończyła i czekolada też. Mam już trochę dosyć. Wpinam się w linę, jadę. Sztywna lina trudniej przesuwa się w przyrządzie. Mokre rękawiczki zaczynają zamarzać. Jestem na końcu liny, odwiązuję węzeł. Obie żyły wysuwają się całkowicie, stoję w głębokim śniegu. Jestem kilka metrów od miejsca, gdzie zaczęliśmy wspinanie. Daniel i Krzysztof dojeżdżają po chwili. Jak mówi Dawid – znowu nam się udało.

Wracamy do schroniska. Z tablicy zniknęła już część dań, ale zadowalają nas pierogi i piwo. Jak mówi klasyk – ono nam się po prostu należało. To były dwa dni pięknego wspinania. Dzień wcześniej przeszliśmy z Piotrem kilka fajnych lodowo-mikstowych wyciągów w tym super kominek. W tym roku był zupełnie inny niż gdy prowadziłem go parę lat temu. To chyba dość szczególny rok z dużą ilością czystego lodu.

Wyjazd kończy jak zwykle wieczorny powrót. Schodzimy do samochodu. Planujemy kolejne wyjazdy. Przeżywamy niedawne wspinaczkowe emocje. Na drodze leży świeży śnieg. Lód jednak miejscami wychodzi, przewracam się, łamię kijek.  Zamieć między drzewami jest mniej odczuwalna, na dole zanika niemal całkiem. Ale z każdym dniem śniegu będzie coraz więcej. Już jest go dużo. Pewnie będzie przerwa we wspinaniu na jakiś czas. GOPR zamyka część szlaków. Rozpoczyna się okres śniegowy chyba bardziej narciarski niż wspinaczkowy.

Może to dobrze? Nie będzie nas kusić, aby sprawdzać czy znów nam się uda.

Daro (luty 2022)

 

Share: