Magda – Jak to było z Korosadowiczem

Jest piątek, już od dwóch godzin powinnam jechać do Zakopanego…małe opóźnienie – wyjeżdżam dopiero o 15-stej. Droga idzie mozolnie: korki, zakupy, posiłek, policja 😉 W końcu o 21:30 jesteśmy na Palenicy. Myślałam ze będziemy sami, a tu proszę, niespodzianka – dwa auta szykują się do drogi, za chwile podjeżdża trzecie… ruch jak na Krupówkach! Widać nie tylko my mamy nosa do pogody – przez cały dwudniowy wyjazd pogoda jest jak drut, nawet stopień „zalawinienia” spada do 1! Podchodzimy powolnym krokiem na Moko, łysy świeci, jest pięknie tylko te wory jakieś ciężkie.
W schronisku czeka już na nas pokój. Lokujemy się, jemy i grzecznie lulu bo do dzwonka budzika zostało niewiele czasu. Budzi nas piękny przed-poranek. Geniusze, nie zauważylismy czajnika do dyspozycji dla gości, który stoi przy samej książce wyjść, wpisujemy się i biegniemy do starego Moka na śniadanie. Potem szybkim krokiem suniemy w kierunku ściany Kazalnicy. „Alpinisci” prawdziwi indywidualiści i samotnicy wszyscy dziś wybrali się na Korosadowicza! Hehe przed nami dwa zespoły, za nami idą następne. Zespól przed nami zamula – chce ich ominąć na pierwszym wyciągu wiec zamiast małym kuluarem poginam grzędą obok. Robi się trudno, trudniej, upss nie mogę założyć stanu, ani do góry ani do dołu 😀 Wbijam dwie dziaby i ściagam partnera który zakłada stan zaraz poniżej mnie. Dwa ruchy później jestem po trudnościach… eh ta psycha. Drugi wyciąg przebiegam po zmrożonych śniegach i dziele stan z zespołem przed nami. Trzeci wyciąg prowadzi kominem o trudnościach M4 – bardzo przyjemna formacja i dwa stale punkty (pętle) w trudnościach. Kolejny wyciąg prowadził znów zmrożonym śniegiem, gdzie dogoniłam kolejny zespól 😀 Kolejny mój stan był ruchomy – tzn. zabrakło mi 10m wiec podeszliśmy trochę… W zasadzie na moim 4 a oryginalnie 5 wyciągu do pokonania był jeszcze jeden pionowy prożek. Potem 3 trawersy polami śnieżnymi i już byliśmy w Bandziochu. Do schroniska wróciliśmy przy światłach czołówek – to był piękny dzień i piękna droga.
Niedziela – hehe pospało się dłużej i pozostały do zrobienia przed wyjazdem do domu tylko małe formy . Idziemy na Mnichowa Babę na drogę WHP numer jakiś tam 😉 Podchodzimy leniwie, nawet zaglądamy do Kuluaru Kurtyki. Choć w tym roku nie wylodzony to i tak wygląda pięknie – klasyk na który muszę iść. Nasza droga prowadzi przez zwały śniegu gdzie czasami wpadam po szyje. Po walce ze śniegiem wdrapuje się w pierwsze kosówki. I tu zaczyna się dopiero zabawa. Niczym ogrodnik przedzieram się pionowymi kosówkami hehehehe… potem do przekopania mam pole śnieżne i docieram do komina wyjściowego który kończy się nawisem. Na szczęście pod nim rosną ukochane kosówki! Robię super (!) punkt przelotowy i zaczynam przebijać nawis (ale się nakopałam). Wydostaję się na płaskie pole śnieżne i tam w kosówce buduje stan, z niej, dwóch dziabek i okopanej siebie 😉 Droga choć krótka to daje dużo satysfakcji. Wracamy na Moko, szybki przepak i już biegniemy na bryczkę na dól. Wydawać by się mogło ze to koniec wypadu a jednak… Tuz pod schroniskiem (pomiędzy nowym a starym Mokiem) na górce wyjeżdżonej przez dzieci na jabłuszkach robię piękną jaskółke i….. kręcę sobie kolano 🙁 Cala akcja ratunkowa pod schroniska wygląda zabawnie. Toprowiec w kapciach wybiega do mnie (ja krzyczę z bólu) i w tym samym miejscu co ja robi piruet i wpada na mnie… ehh biegnie z powrotem do schronu po buty. Kolejna próba ratowania mnie znów kończy się glebą… hehehe, wiec pożyczam mu raki. W kolo mnie juz jest wielu chętnych do pomocy mężczyzn, co nie zmienia faktu ze boli mnie tak samo i na każdą próbę dotknięcia mnie reaguje krzykiem. W końcu udaje się mnie przenieść do schroniska. Ląduję w noszach na stole w głównej izbie. Ludzie spokojnie jedzą obiad a ja im daję koncert różnorodnych krzyków. W końcu udaje się nam namówić ratownika żeby jednak zamiast zwozić mnie samochodem wezwać śmigło. Jakiś czas później, nie wiem jak, ale ląduję ono pod schronem. Hehee, w środku spotykam tego samego Toprowca który już kiedyś mnie ratował. Lecimy do mojego ulubionego szpitala w Zakopanym, nastawiają mi kolano. Sezon dla mnie się kończy i jadę do domu. Choć skręcenie wyglądało paskudnie już dwa tygodnie później, o kulach, pojawiam się w Sokołach na wspinie 🙂 Czego nie robi się dla gór 😀

Magda K.

Share: