Wyruszamy z Zielonej Góry w środę ok 18:30, w składzie Jacek (nasz dzielny kierowca), Darek, Dawidów dwóch, Jola oraz Mikołaj. Naszym docelowym punktem podróży jest dom u Pana Raczyńskiego w Jagniątkowie, gdzie w komfortowych warunkach zamierzamy spędzić ostatnią noc przed wyjściem w góry. Ze względu na zamiecie śnieżne i niełatwe warunku na drogach na miejsce docieramy grubo po 22:00.
Czwartek 16.02
Rano ostatnie przepakowania i tuż po przybyciu naszego Instruktora PZA Joanny ‘Achy” Piotrowicz, wychodzimy do Chatki Wielkanocnej. Niestety już na początku opuszcza nas Jola, która jak się później okazało, wylądowała z gorączką w łóżku. Podczas podejścia otacza nas sceneria iście odmienna od tej, którą zostawiliśmy w Zielonej Górze. Wszędzie dookoła jest gruba warstwa śniegu. Wszyscy oprócz Dawida „Ratownika” mamy rakiety. Szlak jest przetarty, więc mimo znacznych rozmiarów plecaków czas przejścia mamy zbliżony do letniego. Dopiero ostatnie „letnie” pół godziny daje nam w kość i do chatki dochodzimy po 3 godzinach torowania w śniegu. Mimo rakiet śnieżnych jest to dosyć wyczerpujące, ponieważ prowadzący często zapadają się powyżej kolan. Docieramy w końcu na miejsce i rozpalamy w piecu, bo temperatura w środku tylko nieznacznie różni się od tej na zewnątrz. Wrzucamy coś szybko na ząb, poprawiamy herbatą i zostawiamy Darka z Jackiem walczących z piecem i czekających na „swojego” instruktora – Marka Pisarskiego. Nasza grupa idzie na rekonesans pod Grzędę między Małym i Wielkim Śnieżnym Kotłem. Warunki są niezbyt komfortowe ze względu na silny wiatr i bardzo ograniczoną widoczność. Mimo to wychodzimy, aby udeptać śnieg, czyniąc trasę nieco wygodniejszą do poruszania się w dniach kolejnych. „Nieco”, gdyż wiatr bardzo szybko zacierał ślady, jednak śnieg po drodze był już po takim przejściu bardziej zwarty, dzięki czemu zapadaliśmy się w nim trochę płycej. Podchodzimy pod pierwsze skały i próbujemy powalczyć z zakładaniem stanowisk. Wiatr w tym czasie uparł się, żeby nas zmieść na dół, więc dosyć szybko wracamy. Tego dnia jeszcze uzupełniamy zapas drewna i po lekturze szkoleniowej idziemy spać.
Piątek 17.02
Nasz pierwszy pełny dzień szkolenia zaczynamy pobudką o 7:30. Rano dociera też Marek, którego warunki oraz późna pora zmusiły do noclegu w Chatce pod Śmielcem. Wciągamy szybkie śniadanie i kontemplując panujące warunki oraz zagrożenie lawinowe, które osiągnęło 4 stopień, decydujemy się na ćwiczenia bezpośrednio przed chatką. Na pierwszy ogień poszło budowanie stanowisk w śniegu z użyciem, zarówno samego śniegu, jak również czekanów i plecaka. Następnie w ramach części lawinowej wykonujemy przekrój pokrywy śnieżnej i analizujemy go pod kątem możliwości uruchomienia się lawiny. Wykonujemy też próbę lawinową, tzw. test szufelkowy (metoda norweska). Na tym kończymy pierwszą część kursu tego dnia i wygłodniali udajemy się uzupełnić kalorie. Po jedzeniu kopiemy jamę śnieżną, ze zmiennym zresztą szczęściem, ponieważ po wkopaniu się średnio na metr w śnieg, naszym oczom ukazuje się albo kosówka albo stary konar drzewa. W trzeciej próbie udaje nam się wreszcie na tyle skutecznie wykopać jamę, że łączymy dwa wejścia. Jeszcze tylko kilka fotek i możemy z czystym sumieniem iść się wysuszyć, wysłuchać wykładu z lawinoznawstwa i… integrować :).
Sobota 18.02
Początek dnia mamy zbliżony do poprzedniego, z tym, że tym razem idziemy na Grzędę. Warunki, tak jak w poprzednie dni, nie zachwycają. Ograniczona widoczność i dosyć mocny wiatr. Uroku dodają chmury, które w swojej łaskawości raz na jakiś czas się rozwiewają odsłaniając nam Śnieżne Kotły.
Uzbrajamy się w raki, szpej, wiążemy się liną i zaczynamy podejście. Prowadzi Dawid „Ratownik”, w środku idzie drugi Dawid, a grupę zamyka Mikołaj. Teren jest stosunkowo prosty, wręcz idealny do szkolenia. Dochodzimy do końca drogi, Dawidowie zamieniają się miejscami i schodzimy w dół. Szybko docieramy na początek drogi i wracamy do chatki. Zmieniamy raki na rakiety i idziemy ćwiczyć hamowanie czekanem. Niestety ilość śniegu jest tak duża, że skuteczne wykonywanie ćwiczeń nie jest możliwe. Wracamy więc do chatki, żeby w ramach ćwiczeń wytrzymałościowych znowu uzupełnić zapasy drewna :). W tym czasie Marek, Darek i Jacek działają, jak się później okazało w Żlebie Kryształowym. Warunki nie ułatwiają im wspinania i powrotu, więc do chatki docierają po 10 godzinach od wyjścia.
Gdy emocje po ich powrocie już nieco opadły, zaczęliśmy świętować 24 urodziny Dawida „Ratownika”, przez co spać poszliśmy zdecydowanie po godzinie 24 :).
Niedziela 19.02
Poranek bez zmian, i mimo że tego dnia mamy już schodzić z gór, dzień wykorzystujemy również na szkolenie. Z braku warunków do jazdy symulujemy układy ciała przy hamowaniu czekanem oraz ćwiczymy wyciąganie ze szczelin metodą „U” i przy zastosowaniu flaszencuga. Niestety czas przeznaczony na szkolenie się kończy i musimy schodzić do cywilizacji. Przez tych kilka dni śnieg trochę „osiadł”, dzięki czemu tempo marszu mamy zdecydowanie lepsze niż dnia pierwszego. Na wysokości ok. 800 m n.p.m. czar zimowych gór zaczyna się rozmywać wraz z odwilżą. Śniegu co prawda nie brakuje, ale jest już mokry i ciężki. U pana Raczyńskiego pakujemy się do samochodu i jedziemy na pizzę i piwo do Sobieszowa :). Po wspólnym posiłku żegnamy się z Achą i Markiem, który dotarł do nas z lekkim opóźnieniem. Droga powrotna mija nam bez ekscesów pogodowych, a doskonałe humory towarzyszą do samej Zielonej Góry. Szkoda tylko, że te cztery dni tak szybko minęły…
Dawid Kuboń, Mikołaj Mikłaszewski, Jacek Słoma, Dariusz Machniak,D.W+A.P(orange).
Zimowe szkolenie to fajna i ciekawa sprawa, szczególnie dla żółtodzioba takiego jak ja, co to teorii trochę ma, ale w góry zimą to na narty jeździ. Cóż więc takiego robi się na takim szkoleniu, otóż;
Budowanie stanowisk zjazdowych z czekanów, plecaków to niezła frajda, ale i łyk wiedzy popartej sporym wysiłkiem fizycznym.
Zawsze lubiłem machać łopatą i przerzucać metry sześcienne śniegu, lecz na nizinach, sprawa ma się inaczej gdy trzeba kopać szybko i głęboko w różnych warunkach i to w dodatku nie świeży puch, ale zmarznięty „cukier” z warstwami lodu i czego tam jeszcze.
Budowanie jam śnieżnych w ciężkich warunkach to też niezła wyrypa, a i ciepło w nich (ok. 0 st C) i nie wieje. Można je potem wykorzystać na inne sposoby, ale o to pytajcie Jacka.
Chodzenie w rakietach śnieżnych w 1,5-2 metrowym śniegu to niezła zabawa, zabić się człowiek nie może, ale jak efektownie można się potknąć i wykopyrtnąć z 30 kg worem, nawet nie ma się siły śmiać, bo wygrzebać się nie jest łatwo.
Chodzenie w rakach z dziabką turystyczną jest łatwe, szczególnie, bo „betonach”, acha nie warto w nich biegać, bo nóż-widelec wbijemy sobie to i owo w łydeczkę – a wiemy jak ważne są ładne łydki. Co do czekanów turystycznych to ważna jest odpowiednia długość-wysokość i nie pomoże najlepsza nawet technika, bo jak za krótki to … tylko nerwy.
Budowanie stanowisk w warunkach zimowych z użyciem pętli nie dziwi i jest logiczne, z braku czasu czy też lodu nie spróbowaliśmy pętli Abałakowa, zresztą kto by tam dźwigał śruby lodowe i czy inne wiertła, jak i tak ciążyły nam szpile do traw (tytanowe to one na pewno nie były). Friendziki o dziwo jakoś trzymały, fakt po uprzednim starannym oczyszczeniu szczeliny. Haki się wbijały i wybijały, spoko luzik.
Nieco hardcorowe jest wspinanie z jedną turystyczną dziabką (stylisko B), ale w łatwym terenie przy niewielkim wietrze jest do zrobienia, szczególnie jak idzie się na drugiego mają podparcie w prusiku na napiętej linie 🙂
Symulowanie upadków na stromym stoku i hamowanie czekanem nam nie wyszło – mimo poszukiwań odpowiednich warunków w kotłach dookoła, wszędzie puch jak w Jackson w Wyoming . Cóż, element warty przećwiczenia.
Testy lawinowe, ocenianie ryzyka, badanie warstw pokrywy śnieżnej to bardzo przydatna wiedza i super zajęcie. Ważne zagadnienie dla wszystkich będących w górach zimą powyżej granicy lasu, wspinaczy, hikerów czy innych narciarzy-deskarzy.
Bardzo ważne, poszukiwania zasypanych przez lawinę, prace z sondą, łopatą i niestety bez detektorów lawinowych . Jak łatwo przeoczyć ofiarę lawiny mijając rękę czy nogę o centymetry uzmysławia, że bez osobistego nadajnika szanse na odnalezienie są dramatycznie małe. Oj strach.
Symulowanie upadku do szczeliny lodowcowej, hamowanie ciałem, odciążanie liny, budowanie szybkiego stanu i przekazanie mu obciążenia, flaszencugi, metody U, bloczki, blokery i to wszystko w grubych rękawicach, na czas, na tempo. Tak, nie ma lekko.
Może to i garść truizmów, dla niektórych – rzeczy oczywiste, ale tak niewielki kawałek wiedzy i kilku doświadczeń otwiera oczy na temat zimowego wspinania i poruszania się w górach. Temat rzeka, ciężki kawałek chleba a nie wygrzewanie tyłka przy Sukiennicach 😉
Obóz, oprócz braków sprzętowych i nieco kondycyjnych wskazał mi dalsze kierunki działania i przygotowań, by następne wypady zimowe były bardziej komfortowe i bezpieczne. Czas zwiększyć limit kredytowy i tym miłym zdaniem kończę,