Kurs zimowej turystyki wysokogórskiej – Tatry 2017

Kurs zimowej turystyki wysokogórskiej I stopnia (podstawowy) 27-30 grudnia 2017 r.  – Tatry.

Kocham zimę w górach, ale żeby była to miłość odwzajemniona, podjęłam decyzję o uczestniczeniu w kursie zimowej turystyki wysokogórskiej – na początek I stopień. Kurs zorganizowany przez szkołę Waldka Niemca i Piotra Sztaby Kilimanjaro http://kilimanjaro.com.pl/index.php/pl/szkola-kilimanjaro, odbywał się w Tatrach, noclegi na Słowacji na Łysej Polanie https://tclysapolana.wordpress.com/ w schronisku typowo wspinaczkowym, które położone jest w sąsiedztwie lodospadów w Dolinie Białej Wody.

Pierwszy dzień kursu rozpoczął się z małym opóźnieniem, dzięki czemu mogliśmy się nieco zapoznać, przedstawić i zorientować, kto z nas bierze udział w kursie turystyki, a kto w kursie wspinaczki w lodzie, który odbywał się równolegle. Jak się szybko okazało, byliśmy nie tylko z różnych stron Polski, ale nawet Europy, wszyscy równo spragnieni śniegu i przygody w Tatrach.

Szkolili nas: Piotr Sztaba, Marek Kujawiński i w pierwszym dniu Tomasz Kliś – wszyscy są instruktorami PZA z przeogromną wiedzą i wieloletnim doświadczeniem. Zaczęliśmy w ciepełku schroniska przy palącym się kominku od zagadnień związanych z nawigacją i bezpieczeństwem. Później dostaliśmy sprzęt: raki, czekany, kaski, uprzęże, taśmy, repy, karabinki i urządzenia do asekuracji. Każdy z nas został wyposażony w ABC lawinowe. Pół godzinki na przygotowanie się, spakowanie plecaka i ruszamy Doliną Białej Wody testując raki. Uczymy się właściwego stawiania nóg na podejściu i przy schodzeniu. O tym będziemy pamiętać w czasie całego kursu. Z pomocą kompasu i mapy nazywamy mijane szczyty. Na polanie niedaleko chaty Martinka ćwiczymy wyszukiwanie detektorów lawinowych w śniegu. Nie jest to oczywista sztuka, koniecznie trzeba zapoznać się ze specyfiką swojego detektora przed wyruszeniem w góry. Po zajęciach – obiadokolacja na Głodówce u charyzmatycznej Pani Bigosowej, góralki z krwi i kości. Wieczorem uczymy się węzłów: ósemka, wyblinka, półwyblinka, motyl alpejski, buchtowanie liny.. Wszystko się przyda podczas kolejnych dni szkolenia, a później w praktyce.

Drugiego dnia od 7:30 w schronisku Morskie Oko zapoznajemy się z komunikatami lawinowymi, dowiadujemy się jak sprawdzać pogodę w górach, oraz zaglądamy do Książki wyjść taternickich – wszystko po to, by nasze wędrówki były możliwie bezpieczne. Środkiem zamarzniętego o tej porze roku Morskiego Oka ruszamy w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami. Po drodze zatrzymujemy się aby ćwiczyć hamowania czekanem przy upadku nogami w dół, głową w dół i na plecy. Po dwóch godzinach takich ćwiczeń marzę o herbacie. W nagrodę uczymy się „dupozjazdu” i docieramy do pozostawionych pod skałą plecaków. Wreszcie ciepłe napoje i kawałek batona („czekolada? – nie więcej niż 2 kostki!”). Marsz w górę do oblodzonej skałki, gdzie zapoznajemy się z techniką pokonywania pionu za pomocą czekana i raków. To tylko chwila i gonimy wyżej, do Czarnego Stawu. Tam zaczyna się zabawa, same przyjemności – asekuracja z grzyba śnieżnego, z ciała, budowa stanowisk ze wszystkiego: łopaty, czekana, plecaka… Po kolei schodzimy kilka metrów niżej, ostatni ściągają linę i zakotwione czekany. Już wiemy jak to zrobić, więc w przyszłości nie zostawimy szpeju w górach. Teraz związujemy się w trójkach asekuracją lotną i górką o nachyleniu około 30% podążamy w stronę Moka, ćwicząc hamowanie czekanem na lotnej. Poruszamy się dość szybko, pierwszy z nas ma zadanie się potknąć i pociągnąć dwójkę, która ma wyhamować upadek. Podczas gdy ja i moi koledzy „walczymy o życie”, przyglądają się nam podążający szlakiem wpinacze, których – roześmianych od ucha do ucha – dostrzegam otrzepując się z kolejnego upadku (pozdrawiam tu kolegę ze Speleoklubu Bobry Gorzów, który był świadkiem naszych „fikołków”). Gonimy w dół. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy lodospadzie. Instruktor wiesza wędki i próbujemy wspinaczki w lodzie i oblodzonej skale. Z jednym czekanem turystycznym to wyzwanie, ale jak dla mnie najprzyjemniejszy punkt dnia – wisienka na torcie i apetyt na drytool. Po ciepłym posiłku w schronisku nad Morskiem Okiem wracamy na Łysą Polanę i wieczorem dowiadujemy się co to jest flaszenzug. Mimo że dokładam wszelkich starań, żeby zapamiętać kolejność i miejsce zakładania kolejnych repów i karabinków, zasypiam nieco sfrustrowana. No cóż, jutro będziemy się nawzajem wyciągać ze szczeliny..

Rano znajoma trasa – przez Morskie Oko do Czarnego Stawu pod Rysami. Nasz instruktor wskazuje miejsce do lotów w „szczelinę”. Hmm.. Jak chłopaki nie wyhamują, to zapewne dokulam się aż do Morskiego Oka.. Wyhamują, wiem, ćwiczymy razem już 3 dzień, nasz wysiłek zamienia się w umiejętności. Kilka kroków i lot, po chwili wiszę pod skalnym okapem majtając kończynami jak pajączek. Jestem zdana tylko na wysiłek i umiejętności kolegów. Kątem oka obserwuję kilkumetrowy lot kolegi z innego zespołu. Nieźle.. Jest twardy, tylko jedno przekleństwo i  już zaczyna się cieszyć, że zespół go utrzymał na asekuracji lotnej. Zanim zamarzłam, koledzy zmontowali flaszenzug i rozpoczynają wyciąganie. Teraz zmiana – ja hamuję i wyciągam. Bezsilność pod okapem przed chwilą nauczyła mnie empatii – trzeba możliwie szybko reagować. Każdy z zespołu ma możliwość lotu, hamowania czekanem i montowania systemu do wyciągania ze szczeliny. Czas tak szybko leci, że zaskakuje nas fakt, iż ćwiczenia zajęły nam cały dzień. Wracamy do schroniska. Po posiłku wykłady, które nieco podsumowują wiedze zdobytą na kursie, rozmawiamy o sprzęcie, ubiorze i odżywianiu się w górach wysokich. Po wykładach – budujemy jamę śnieżną. A właściwie powstają dwie. Chętnych do spania jest mniej niż do budowania – ale to dobrze, miejsca w środku nie jest zbyt wiele. W nocy w jamie jest ciepło i cicho, zasypiamy zmęczeni po intensywnym dniu.

Rano już wiemy, że zaplanowane zdobywanie jednego z Tatrzańskich szczytów na pewno się nie uda – TOPR ogłosił lawinową „trójkę”. Nasi instruktorzy mają jednak dla nas niespodziankę – jedziemy do słowackiej Tatrzańskiej Kotliny do kamieniołomu, gdzie oprócz dróg sportowych i drytoolowych,  znajduje się jedyna w Tatrach via ferrata. Na początku ćwiczymy zjazdy ze skały, a później wiążemy się asekuracją lotną i po kilku ćwiczeniach z zakładaniem przelotów i stanowisk, ruszamy via ferratą, wykorzystując opcję drogi nazwaną przez nas „dla orłów” – czyli alternatywą krótszą, bo w pionie. Walka, pot i wysiłek, dajemy z siebie wszystko i docieramy na szczyt w czasie, który sprawia nam satysfakcję. Szczerze sobie gratulujemy, przybijamy piątki i cieszymy się, że instruktor postawił przed nami wymagające zadanie.

Trudno uwierzyć, że to już koniec szkolenia. Na pewno pozostał niedosyt, a co za tym idzie – chęć do podejmowania zimowych wypraw nieco trudniejszymi szklakami.

Dziękuję naszemu instruktorowi Piotrowi Sztabie z profesjonalne szkolenie. Pozdrawiam moją ekipę – dzięki za dobre towarzystwo i współpracę. Do zobaczenia na wspólnym wyjeździe w góry! J