Piotr – W x… długa relacja z kursu wspinania na asekuracji własnej, dla skrajnie cierpliwych

Załatwione. Korespondencja z Michałem Kajcą oraz kolegami z Klubu (Piotrem i Justyną) zakończona powodzeniem. Dopinamy plan przyspieszonego kursu wspinania z własną asekuracją. Działamy od 19 do 21 maja 2018 r. w Sokolikach, od świtu do zmierzchu… Regenerujemy się w 9up-ie, w Trzcińsku.

Pobudka w sobotę o świcie. Gałka oczna odmawia otwarcia się na świat i bodźce świetlne.. W półśnie parzę mocną kawę i skręcam kilka papierosów. Codzienny poranny rytuał wymaga nieco wysiłku. Za chwilę kofeinowo-nikotynowy kopniak wyrwie mnie ze snu. Mimo wczesnej pory moja Ania siada ze mną przy stole. Poza rozmowami, które często prowadzimy przy kawie, o wszystkim i o niczym, tym razem rozprawiamy też i o wyjeździe. Merytorycznie.

  • Zabrałeś spray na kleszcze i komary?
  • Zabrałem…
  • Leki na alergie masz?
  • Spakowane…
  • Termos z herbatą masz?

Trafia prosto w achillesa. Termos z herbatą jak wyrzut sumienia cały czas tkwi na kuchennym blacie. Nasz rudy kot Wrangler drze ze mnie łacha po kociemu…  Kawa wypita, buziak na pożegnanie, ruszam.

  • Ostrożnie mi tam!!! Uważaj na siebie!!! – słyszę krzyki Ani, ale gonię już po schodach z moimi garbami.

Piotr przyjeżdża po mnie kiedy słońce jeszcze grubo zastanawia się czy wyjść nad horyzont. Dociskam gdzieś mój majdan w pojemny bagażnik Piotra i śmigamy w trójeczkę w Sokoły.

Z Michałem spotykamy się na campie 9up. Tam dołącza do nas też czwarty partner, Kuba, nieco niefortunnie identyfikując nas jako grupę warszawiaków. Wypraszamy sobie z rozbawieniem tę insynuację (mało się nie zapluwam, a kawy przecież szkoda).

Pogodowi szamani i meteowróżbici ostrzegają przed zagrożeniem burzowym nad  pasmem Rudaw. Zaczynamy więc (na wypadek trafionej prognozy) od wykładów w 9upie na temat wspinania, sprzętu, ilości szpeju itd. Rozmawiamy o własnych doświadczeniach, umiejętnościach. Michał rozdaje sprzęt i od razu dzielimy się na dwa zespoły. Ustawiam się Kubą. Kiedy mija czas potencjalnego zagrożenia burzowego, ruszamy w skały, dziarsko tarmosząc w plecakach powierzony nam sprzęt, kanapki i co kto jeszcze lubi. Moje dziarskość zazwyczaj topnieje z każdym podejściem i wymusza refleksje nad szkodliwym wpływem motoryzacji na mój układ oddechowy…

Docieramy pod Sukiennice. Zaczynamy od szybkiego poprowadzenia dwóch dróg ubezpieczonych na Stodole – Filarka Stodoły (V) i Rodeo (V+). Michał chce ocenić jak radzimy sobie ze wspinaniem i asekuracją. Nie jest źle więc możemy kontynuować.

Pierwszym omawianym punktem jest sprzęt do osadzania punktów – camaloty, tricamy, roksy i heksy. Michał mówi, my słuchamy, czasem ktoś zada pytanie. W ramach podsumowania tej części kursu dostajemy do wykonania zadanie – pierwsze próbne osadzanie  reksów, hex i camalotów. Oczywiście z gleby. Z dziecięcą wręcz pasją szukam ‘dziury w…’ skale żeby wetknąć tam ‘swoje trzy roksy’. Na tym poziomie jeszcze nie aktywuje się strach…

Zwiększamy delikatnie dawkę adrenaliny. Wstawiamy się w wybrane dla nas linie tradowe na Sukiennicach – w Kant Sukiennic (IV+) i Brzózkę (II+).Teraz od mojej pomysłowości i solidności zależy conajmniej dobre samopoczucie, a wskrajnych przypadkach nawet i zdrowie czy życie… Zaczynam odczuwać różnicę pomiędzy ćwiczebnym osadzaniem protekcji z gleby a osadzaniem tegoż podczas wspinu.  Wyobraźnia potrafi być złośliwa, kreśląc obrazy kataklizmów…

Wchodzę, osadzam, sprawdzam, znowu sprawdzam, potem sprawdza Michał. Kostka pancerna. Robię krok do góry. Robię krok w dół i jeszcze raz sprawdzam kostkę, którą sprawdził Michał.

  • Pancerna – mówię sam do siebie i łapię się na tym, że nie wierzę w to do końca.

Ale nerwicy natręctw mówimy stanowcze nie. Idę do góry, po czym przepraszam się nerwicę natręctw, cofam się i sprawdzam ponownie.

  • No dobra, chyba jednak pancerna… jakiś głos stanowczo podpowiada (na wszelki wypadek nie próbuję identyfikować głosów, żeby ktoś nie wysłał mnie z tym do doktora).

Idę dalej, kość, cam, cam, kość. Michał sprawdza. Wychodząc ponad osadzony i sprawdzony punkt patrzę tęskno nań w dół. Idę wyżej. Endorfiny na swoim miejscu. Nic nie puściło. Zwieracze w formie. A przecież jest to tylko trójkowa droga… Obiecuję sobie następnym razem poczynić znaczne postępy.

Potem następuje zmiana dróg. Dostaję drogę Do Grzyba (IV) na przeciwległej Chatce. Nerwica natręctw ulatnia się chwilowo. W tych okolicznościach droga wydaje się wręcz piękna.

Słońce zsuwa się nisko nad horyzont. Przyjmujemy kilka uwag od Michała. Pakujemy szpej i wracamy.

Po intensywnym dniu powrót do pięknej próżności na campie jest ambrozją. Wieczór zaczynam od chill outu z kawą i virginią (tytoniem!!!). Czas przyjemnego relaksu z kawą i dymem przekracza granice rozsądku, więc zmuszony jestem zgwałcić gastrykę szybkimi pulpetami ze słoika. Resztę wieczoru spędzamy na rozmowach o kursie. Wyciągam piersiówkę z Jagermeisterem i udaje mi się namówić wszystkich na kolektywny haust za urodzinowe zdrowie kolegi Mikołaja. Inwigilator fejs-zbuk informuje na bieżąco i niezawodnie o okazjach na toast.

Kolejny poranek biorę na barki wcześniej niż znaczna część osób. Poświęcam pół godziny snu dla kubka kofeiny z substancjami smolistymi. Kto rano wstaje temu panbuk daje niezmąconą atmosferę pod  ‘sportową dwójeczkę’. [ta akurat struktura działań wynika nie tylko z doświadczeń własnych, ale i refleksji płynących z pióra Piotr Narwańca czyli Piotra ‘Szalonego’ Korczak].

Tradycyjnie najmniej czasu zostaje na sensowne spakowanie plecaka. Po kilku próbach i przepakowaniach plecak uzyskuje jakąś rozsądną geometrię przestrzenną. Ruszamy na podbój świata wertykalnego. Dziarsko (do czasu). Pomimo słońca, które wyciska ze mnie pot bezlitośnie.

Spotykamy się pod nosem żubra. Michał omawia i prezentuje budowę stanowisk – osadzanie sprzętu asekuracyjnego pod planowane stanowisko, łączenie punktów za pomocą taśm i liny, budowanie stanowisk asekuracyjnych dolnych, górnych i pośrednich tzw. motylków, Y, szeregowych, samonastawnych i pajączków. Ćwiczymy najpierw z gleby ale z pasją! Po ćwiczeniach czas na wspin. Z Kubą wstawiamy się w drogę podzieloną na trzy wyciągi (w celach szkoleniowych). Zaczynamy od Żubra (II+), skąd przechodzimy na Rysy Żubra (V). Prowadzimy naprzemiennie. Celem działania jest przejście tych wyciągów z osadzeniem jak największej ilości przelotów, zbudowaniem stanowiska, asekuracją z góry, uprzątnięciem szpeju ze ściany, przekazaniem tegoż szpeju na stanowisku pośrednim i zmianą prowadzenia. Michał cały czas kontroluje nas i drugi zespół. Żadne działania nie mają dla mnie takiego certyfikatu bezpieczeństwa jak zaakceptowane przez Michała osadzenie roksy czy cama. Wreszcie spotykamy się wszyscy wokół stanowiska zjazdowego. Czas na kolejny wykład wraz z podsumowaniem naszej działalności.

Zostaje już tylko wisienka na naszym torcie wspinowym – przygotowanie się do zjazdu i zjazd w tzw. wysokim przyrządzie wraz z odpowiednią autoasekuracją. Po kontroli całego manewru zaczynam zjeżdżać w dół. Po chwili wszyscy stoimy na glebie.

Propozycję przerwy przyjmuję z dużym choć starannie maskowanym entuzjazmem (trzeba trzymać fason). Podróż w głąb siebie sygnalizuje mi potrzebę szeroko rozumianej konsumpcji. Czekolada, kanapki, znowu czekolada. Na szybkiego sportowego papieroska nie mam czasu bo zaczyna się kolejny wykład pod wiszącą skałą – podchodzenie na linie – prusik, bloker, stoper taśmowy. Ćwiczymy. Natychmiast po ćwiczeniach z podchodzenia wyruszamy na Jastrzębią Turnie.

Na Jastrzębiej Turni przystawiamy się do wybranych dla nas dróg – Wielkie Zacięcie (V) i Droga Kozłowskiego (IV).  W międzyczasie słuchamy kolejnych wykładów z osadzania protekcji i budowy stanowisk, z prawidłowego prowadzenie liny dwużyłowej i asekuracji dwóch żył. Jeden zespół pracuje na dwóch żyłach, a potem zmiana.

Na Wielkie Zacięcie idę na drugiego. Każda z dróg pokazuje mi braki i niedoskonałości w technice wspinania. Nie ma litości dla nierobów (a zaniedbywałem treningi regularnie). Osiągam stanowisko. Szykujemy się do zjazdu. Niezbyt komfortowe przejście ze stanowiska górnego do zjazdowego, założonego poniżej załomu skały wyzwala kilka plugawych wiązanek.  Michał przychodzi, wytyka błędy. Czar widoków i zadowolenie pryska. Szybko koryguję się i zjeżdżam. Z dużym balastem wstydu. Na szczęście na celebrowanie porażki nie ma czasu. Kolejny wykład, ćwiczenia i.. czas do domu. Właściwie na camp. Dzień się kończy. Jelita koncertują wściekle. Wracamy. Po drodze spotykamy Olgę w okienku jej najsympatyczniejszego w galaktyce foodtrucka – Lemonki. Zamawiamy posiłki, po chwili konsumujemy kulinarne dzieło sztuki. Kto próbował ten wie.  Resztę zmierzchu spędzamy na rozmowach przy Lemonce. Zwijamy się kiedy komary zbyt nachalnie i bezczelnie dosiadają się nieproszone.

Dzień trzeci. Przy porannej kawie obserwuję niebo. Mój termoregulator informuje mnie o narastającym upale, co skutkuje tym, że podczas pakowania redukuję swoją garderobę do minimum – czyli klubowego powerstretcha. Później poznam skutki mojej oszczędności.

Zaczynamy od Jastrzębiej Turni – ponownie wspin (na tychże samych drogach) – tym razem my wiążemy się dwoma żyłami. Szczęśliwie pamiętam jeszcze co nieco z Darkowej nauki onegdaj na pięknej Puig Campana. Buduję samodzielnie stanowisko zjazdowe – prawie samodzielnie, bo z niewielką  korektą Michała. Poprzez zjazd z tego co sam zbudowałem szlifuję zaufanie do samego siebie.

Na dole ćwiczymy autoasekuracje na stanowiskach dolnych z użyciem liny. Stamtąd maszerujemy na Sokoliki Mały i Duży z zamiarem wspinu i podsumowania kursu. Dzielimy się na nowe zespoły – tym razem ja dołączam do Piotra, Justyna ustawia się z Kubą. Rozchodzimy się na dwie drogi dwuwyciągowe Rysa Tota (V) – Justyna i Kuba oraz Czołg (IV) – Piotr i ja.

Tu już odczuwam pierwsze skutki przyoszczędzenia na spakowanej garderobie. Wiatr urywa dupy. Zakładam powerstretcha. Pomaga na chwilę. Piotr prowadzi pierwszy. Ja skupiam się na asekuracji. Wiatr wieje coraz intensywniej. Koncentruje się na działaniu partnera na podstawie ruchów liny. Zbawienny głos z góry przynosi nieco ulgi (bo marznę).

  • Mam auto!!!
  • Nie asekuruję!!!

Nie wypinam przyrządu, czekam na potwierdzenie. Cisza. Zaczynam wątpić. Może to wiatr wygwizduje coś, drąc ze mnie łacha.

  • Piotr, NIE ASEKURUJĘ!!! – powtarzam.

Uzyskuję potwierdzenie z góry. Wypinam przyrząd i pajacuję chwilę celem ustabilizowania termogospodarki. Po chwili  (kiedy odczuwam względne ciepło), lina zaczyna pełznąć ku górze. Wywrzaskuję koniec liny. Zakładam buty i kuśtykam kominem w górę. Jak przyjemnie. Wiatr tu nie dociera. Rozgrzewam się. Nogi trzymają fajnie podparte crossfitowym treningiem z Anetą w Shenshi. Ręce prawie odpoczywają. Bajka.

Rozkosz znika kiedy wychylam się z komina – wiatr znowu uściskał mnie na powitanie. Idę wyżej, czyszczę ścianę ze szpeju. Przeciskam się przez pieczarkę i… z rozpędu likwiduję też kontrę założoną na stanowisku przez Piotra. Piotr ze spokojem naprawia mój błąd, ja tymczasem w duchu karcę się za nadgorliwość. Czekając na Michała na stanowisku, odpoczywamy. Pięknie tu. Robię kilka pamiątkowych fot z tą ponurą świadomością, że ani Traveler ani Outside Magazine raczej nie kupią ich ode mnie (ze względu oczywiście na ograniczony budżet). Prowadzimy stanowiskowe o wszystkim rozmowy, Zapominam nawet zaproponować sportowego stanowiskowego papieroska. Przychodzi Michał, ocenia, omawia i daje zielone światło na ciąg dalszy.

Michał przez cały czas kursu zawstydza mnie naturalnym kicaniem po skałach – bez strachu, pewnie. Zbalansowane ruchy nie wymagają asekuracji. Ja tymczasem asekurowany poruszam się jak świeżo wystrugany pinokio. To daje dużo do myślenia o potrzebie zintensyfikowania treningów (pytanie tylko czy starczy konsekwencji).

Na ‘rozdrożu’ pod punktem widokowym Sokolika, Michał przedstawia mi wybór – albo trudniej do góry, albo łatwiej w lewo, łukiem do celu… Wybieram w lewo łukiem bo tamtędy ładniej. Zakładam stanowisko na półeczce przy balustradzie. Na tarasie widokowym na Sokoliku robimy trzeci parawyciąg ćwiczebnie i przygotowujemy się do zjazdu. Tym razem planujemy zjazd z przesiadką. Pierwszy zjeżdża Piotr.

W oczekiwaniu na sygnał od Piotra walczę ze skutkami mojej oszczędności. Wiatr przypomina sobie o mnie. Zgarniam zdrowy termowpierdol. Czasami, kiedy przygrzewa słońce ładuję moje grzejniki, a kiedy znika szybko odczuwam  druzgocące zimno. Skupiając się na tym, zdaje sobie sprawę, jak łatwo popełnić błąd kiedy diabeł pierdzi człowiekowi w twarz… kiedy warunki nie sprzyjają. Wreszcie zjazd. Na stanowisku przesiadkowym sprawdza nas Michał. Zwraca uwagę na konieczność sprawdzenia działań partnera. Taka swoista epilepsja stanowiskowa może ogarnąć kążdego, szczególnie po wysiłku. Na koniec, już na glebie mamy do przećwicznia jeszcze asekurację i opuszczanie na półwyblince. Żegnamy się serdecznie, wspólne zdjęcie  i…. Do domu…

Nazajutrz słońce nieco inaczej wschodzi dla mnie… nowa praca, nowe wspinanie…

Jaki z tego morał…

Wiem czym się różnię od prawdziwego łojanta. Prawdziwy łojant śmgnie po trójkowo-czwórkowej drodze, nie rozwijając nawet liny, bo po co . A ja o tej drodze piszę iście himalajską epopeję… Bo lubię…

Autorami zdjęć w czasie kursu byli: Justa, Kuba, Michał, Piotr i ja sam (klasycznym glonojadem)…

[I podziękówa wszystkim za wszystko od początku realizacji idei po publikację tej relacji ]…